Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, w ramach realizacji Narodowego Programu Rozwoju Czytelnictwa 2.0 na lata 2021-2025
Tekst:
Ten wiersz o kwiatach i jeziorach
To jest dla ciebie, ukochana,
Abyś słyszała, jak w szuwarach
Tajemnie śpiewa vox humana.
Bo są jeziora i są kwiaty,
Pod powiekami śpiące w głuszy,
I czasem zabrzmi głos skrzydlaty
W ukryciu wodnych pióropuszy.
I kiedy milczą wszystkie chóry,
I ziemi krwawy dyszy opar,
Brzmi jeszcze głos poety, który
Walącym w dąb się wichrom oparł.
Brzmi jeszcze czysta, żalna nuta,
Która do duszy ci przenika,
I śpiewać będzie zawsze, póty,
Póki się rodzi świat i znika.
Ten głos jest nikły i nieśmiały,
A bije w niebo jak skowronek,
I taki cichy, taki mały,
Przecież zwiastuje wielki dzionek…
Ach, nie ostatnim anim pierwszy,
Któremu na to serce dano,
Aby zaklinać w małość wierszy
Olbrzymi pogłos – vox humana.
A gdzie jest ta ulica Nie ma tej ulicy
Idą przez śnieg w walonkach carscy robotnicy
A gdzie jest ta ulica To wiemy my troje
Tam gdzie kości są w ziemi, jako w drzewie słoje
Tam gdzie w słojach krew płynie Wszystko jedno czyja
Jak u Schuberta śpiewa długa biała szyja
Tam gdzie kości puszczają zielone gałązki
Od wieczności nas dzieli tylko chodnik wąski
Tam gdzie on sobie chodzi, karmi szczygły kosy
Jak u Schuberta w pieśniach długie białe włosy
Jak długa biała szyja naszej krwi naczynie
Jak krew gdy czarną falą z ust i uszu płynie
Tam gdzie z Bogiem pod rękę co dzień spaceruje
Fufajkę ma przegniłą i w szwach mu się pruje
Za nim enkawudzista idzie w sztok pijany
A Bóg z Schubertem grają na dwa fortepiany
Ktoś śpiewa pieśń Schuberta daleko za lasem
Daleko za istnieniem daleko za czasem
Ktoś śpiewa pieśń Schuberta gdzie nie ma nikogo
Wędrowiec do nicości idzie leśną drogą
Obok kwitną stokrotki ale całkiem żywe
Weź do mogiły tamtą kwitnącą pokrzywę
Weź tę gałązkę rdestu i te trzy ostróżki
Nie szukaj jest ta tylko nie ma innej dróżki
Wędrowiec do nicości do ciemnego boru
Jeszcze pachną fiołki na krańcach wieczoru
Jeszcze rdest biało kwitnie słońce się zapada
Tam w przesiece wędrowiec na kamieniu siada
Obok ciebie w ciemności one będą żyły
Te mogilne pokrzywy cud twojej mogiły
Stokrotki fiołeczki dziewczęce piosenki
Weź to wszystko ze sobą weź do martwej ręki
Wędrowiec idzie z kijem jaka długa droga
Nie ma na niej nikogo nawet nie ma Boga
Jeszcze kwitną jesienne półżywe derenie
Każdy listek ma swoje osobne milczenie
Chodź ze mną żabo i ty tam – trzynoga
Idziemy prosto – do naszego Boga
Chodź bury kocie i czeremcho szara
I jeż do Boga – też się stąd dojść stara
I jeż do Boga – też ma swoje prawo
Za tajemniczą obecności sprawą
Chodźcie sosenki – gdy macie życzenie
Bóg wytłumaczy nam swe nieistnienie
Każdy ma prawo wchodzić do ogrodu
Chodź bury kocie tyś za ludzkiego rodu
Zaraz zakwitnie moja dzika łąka
Ja na to liczę że Bóg tu się zbłąka
Że Bóg tu wejdzie – w nocy – po kryjomu
Pytając czemu kotów nie ma w domu
W nocy – ukradkiem – widoczny w połowie
I coś ważnego mnie i żabom powie
Zbudzi mnie ze snu – ja w to mocno wierzę
I spyta gdzie są pogubione jeże
I czemu brzozy cierpią – tak w milczeniu
Jakby wiedziały o swym nieistnieniu
Kot żółty poszedł na poszukiwanie
I może wcześniej on przed Bogiem stanie
Jeże czeremchy chodźmy przyjaciele
Mało co wiemy a jest pytań wiele
Kot żółty poszedł na poszukiwanie
Zaniósł do Boga nasze zapytanie
Siedział sobie pies nad Wartą
I tak myślał: „Czy to warto,
Mieszkać ciągle w jednym kraju,
Jak kokoszka albo zając?
Bez paszportu się przemycę
I wyjadę za granicę”.
Oszczędności wręczył żonie,
Machnął łatką na ogonie
I wyjechał do Paryża.
Tam, gdy hycel doń się zbliżał,
Wsiadł na statek do Londynu.
Już na statku dostał spleenu,
„Dziwny kraj, pogoda zła,
Stare panny, dżem i mgła”.
Więc wyruszył do Madrytu,
By obejrzeć walki byków.
Ale tam, już na granicy,
Chcieli zabić go celnicy.
Poprzez Włochy zwiał do Grecji,
Padwę zwiedził i Wenecję,
Maltę, Jałtę, Sewastopol,
Rzym, Krym i Konstantynopol.
W Konstantynopolu, Turek
Złapał go na długi sznurek,
Więc mu uciekł do Pekinu,
(Psy z Pekinu w świecie słyną)
Lecz go stamtąd Pekińczyki
Wygryzły do Ameryki.
Tam obejrzał co potrzeba
I obwąchał drapacz nieba:
„Wielki dom, lecz cóż mi z tego,
Kiedy tęsknię do małego.
Niech po świecie jeżdżą ludzie,
Ja – zostaję w mojej budzie”.
Wsiadł na statek, a we wtorek,
Jadł już w domu podwieczorek.
Zachodziło słoneczko za Grodzisk Jaktorów
Chmury były jak duchy tych odwiecznych borów
Tych borów których nie ma ale które były
Tam gdzie lisów sikorek jeszcze są mogiły
Tam gdzie swoją kochankę lisy pogrzebały
A ja tu teraz stoję – świat jest bardzo mały
Zachodziło słoneczko w lasach Bolimowa
Martwe lisy to moja z wami jest rozmowa
Od bolimowskich lasów siwy dzięcioł leciał
Zachodziło słoneczko za wszystkie stulecia
Za pośpieszne pociągi kolejowy dworzec
Jak na lisim pogrzebie żałobny proporzec
Za derenie za suche liście jarzębiny
Tam gdzie lisich kochanków były zaślubiny
Odjechały pociągi za Mariańską Puszczę
A teraz lisy ja was na zawsze stąd puszczę
Za Jaktorów i Grodzisk za gaje ruczaje
A teraz martwe lisy ja wam głos oddaję
Choć się to u nas często nie zdarza,
Poszedł raz chory kot do lekarza.
I mówi: „Może, panie doktorze,
Pan mi w zmartwieniu moim pomoże.
Zeszłej soboty zjadłem stonogę,
Odtąd spokoju znaleźć nie mogę.
W żołądku moim biega stonoga,
Nie wiedząc jaka ku wyjściu droga.
Stoma nogami kopie i tupie,
Aż mnie od tego coś w krzyżu łupie.
Jeść już nie mogę i spać nie mogę,
A wszystko przez tę głupią stonogę.”
Doktór pomyślał, dał mu na poty
I za wizytę wziął dwieście złotych.
Pod ciepłą kołdrę włożył go potem
I rzekł: „Stonoga wypłynie z potem”.
Kot tak się pocił, aż się roztopił,
Ale stonogę w pocie utopił.
Jadą zmarli ale dokąd ale po co
Już noc późna oni jadą późną nocą
Już świt blady oni jadą ciągle jadą
Mają twarze umazane gliną bladą
Mają łokcie krwią pobladłą pobrudzone
jadą zmarli – nie wiedzący w którą stronę
Przez odmęty czarny komposty tej jesieni
Jacy bladzi! Wszyscy strasznie wykrwawieni
Jadą prędko coraz prędzej coraz dalej
Mnie się tutaj jeszcze jedna gwiazdka pali
Co za podróż! Gdzieś za dęby za jesiony
Przed tygodniem mój dąb jeszcze był zielony
Przez jaśminy czarne wrzosy przez pokrzywy
Płacze jesień płacze wrzesień – też półżywy
Żegnaj żegnaj żółty kocie mój kolego
Jadą zmarli jak w kadencjach u Schnittkego
Tam w jaśminach blady świt układa baśnie
I to moja tam w jaśminach gwiazdka gaśnie
Blade usta śpiewające do świtania
Krwi nie mają bo wyciekła z ich śpiewania
Bo ściekała im po łokciach i kolanach
Patrz! Pokrzywa ale z twarzą bardzo bladą
Już nikomu nie powiedzą ani słowa
Tu ulica jest Grabowa tam Dębowa
Jadą jadą – od kolejki w Milanówku
Nie chcą kwiatków nawet nie chcą mieć pochówku
Ten kto umarł ten już nie wie gdzie przebywa
Tylko taka jest tu prawda – ta prawdziwa
I pacierzy – nie chcą nawet i pacierzy
W nocy kot mój razem ze mną na wznak leży
Co za podróż! Jadą prędko z tego świata
Tylko jeszcze jedna piosnka wokół lata
Moja piosnka dla tych wszystkich moich drogich
Którzy jadą – nie znający swojej drogi
Moja piosnka dla Bożenki dla mamusi
Ten kto nie chce jej posłuchać ten nie musi
Moja piosnka dla umarłych brzóz jarzębin
I dla kotów gdy wychodzą z nocnych głębin
Leci płacze wokół tego ich jechania
Już nic więcej ja tu nie mam – do śpiewania
Jadą zmarli – przejechali pojechali
Rano niosą krwawe nosze ze szpitali
ul. Spacerowa 4
05-822 Milanówek
nr tel.: +48 22 755 81 13
biuro@milanowskabiblioteka.pl
Projekt jest realizowany w ramach programu 2.1 E-usługi, Poddziałanie 2.1.1 E-usługi dla Mazowsza, typ projektów Informatyzacja bibliotek, w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Mazowieckiego 2014-2020.
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do twoich potrzeb. czytaj więcej